Przejdź do treści
zgromadzenie na uwielbieniu podniesione ręce

Prawdziwy cel uwielbienia

Jest pewien dowcip, nazywam go śmieszno-smutnym. Dwóch wierzących wraca ze spotkania modlitewnego. Jeden mówi do drugiego: "Wiesz, dziś uwielbienie jakoś nic mi nie dało." Drugi odpowiada: "O przepraszam, nie wiedziałem, że uwielbialiśmy CIEBIE." 

Cóż, dowcip jest śmieszno-smutny, bo z jednej strony absurdalnie śmieszny, a z drugiej - tragicznie smutny. Smutny, bo prawdziwy. Wielu chrześcijan, żeby nie powiedzieć, że większość, oczekuje czegoś dla siebie od uwielbienia. Szczególnie wtedy, gdy doświadczyli jakiegoś błogosławieństwa podczas uwielbienia. Ktoś, kto został np. podniesiony w swoich emocjach, pocieszony w smutku, uwolniony od opresji, czy uzdrowiony z choroby ciała, naturalnie oczekuje tego, że następnym razem podczas modlitwy będzie mógł doświadczyć czegoś podobnego ponownie.

Czy to coś złego, że podczas uwielbienia doświadczamy różnego rodzaju Bożych błogosławieństw? Absolutnie nie! Bóg przecież przebywa w chwale swojego ludu, jak czytamy w Psalmie 24, a tam gdzie jest Jego prawdziwa obecność, tam jest Jego chwała i w konsekwencji nie ma miejsca na demoniczne opresje, zamieszanie, zniewolenia, czy choroby. Jest to jednak tylko skutek, powiedziałbym „skutek uboczny“ uwielbienia, który towarzyszy objawieniu się Jego chwały. 

Bóg chętnie błogosławi swoje dzieci. Problem jednak jest w tym, że jeśli wielbiąc Boga oczekujemy, że my sami zostaniemy pobłogosławieni - chybiamy celu uwielbienia. Bo celem uwielbienia nie jest nasze błogosławieństwo, nie jest nasza korzyść, nie jest nasze dobre samopoczucie. Prawdziwym i jedynym celem uwielbienia jest sam Bóg. Uwielbienie jest dla Niego i jest o Nim. Nie jest dla nas i o nas. 

Niestety, współczesne piosenki nazywane „uwielbieniowymi“, „worship“  mówią co prawda o Bogu, o Jego rzeczywistości, ale najczęściej mówią to w kontekście nas - ludzi. Piosenka, która np. mówi, że Boża miłość mnie przemienia, że imię Jezusa jest moją tarczą, że w Jego imieniu zwyciężam - mówi biblijną prawdę. Ale problem jest w tym, że w centrum, podmiotem tej piosenki jestem ciągle JA. Boża miłość przemienia MNIE, imię Jezusa jest tarczą MOJĄ, w Jego imieniu zwyciężam JA. Tego typu piosenki, mówiąc co prawda o Bożej rzeczywistości, skupiają się jednak na nas, na ludziach. 

Czy to są złe piosenki? Absolutnie NIE! Ale byłbym daleki od tego, żeby nazywać je pieśniami uwielbienia. Bardziej nazwałbym je pieśniami wiary, bo najczęściej mówią o biblijnej rzeczywistości i budują naszą wiarę. Potrzebujemy zbudować świadomość np. tego kim Bóg nas uczynił, co On zrobił dla nas. Apostoł Paweł mówi też do Efezjan jak i do Kolosan żeby przemawiali do siebie nawzajem w psalmach, hymnach i pieśniach pełnych ducha (Ef 5:19, Kol 3:16). Wtedy więc kiedy trzeba, przemawiajmy do siebie nawzajem. 

Kiedy jednak mamy uwielbiać Boga, nie skupiajmy się na tym kim MY jesteśmy w Nim, ale na tym, kim ON jest sam w sobie, jaki On jest, jak wielki jest Jego majestat, jak święty, jak dobry, wierny, sprawiedliwy jest On. I nie dokładajmy nic o tym, jak to wpływa na nas, jak my się w tym czujemy. W uwielbieniu skupmy się na Nim.

Takie właśnie uwielbienie jest w niebie. I nie ma tam innego rodzaju uwielbienia. Wszędzie gdzie Boże Słowo opisuje niebiańskie modlitwy, mowa jest tylko o Bogu samym w sobie. Nie ma nic o tym, jak czują się Ci, którzy Go uwielbiają. Jeśli więc chcemy tu na ziemi doświadczyć chociaż w części chwały nieba, musimy nasze modlitwy dostosować do niebiańskiego wzorca. Poza tym, pewnego dnia znajdziemy się przed Bożym tronem i byłoby trochę "głupio" nie umieć prawdziwie uwielbiać Boga. 

Uczono nas w szkole, że humanizm jest zdobyczą ludzkości. O ile humanizmem nazwiemy zauważenie drugiego człowieka, jego potrzeb i pochylenie się nad nim, to jest to jest to jak bajbardziej biblijne, ale prawdziwy renesansowy humanizm, który przeniknął w wielu aspektach naszą mentalność to nie jest tylko zauważenie człowieka, ale postawienie człowieka w centrum, uczynienie z niego miary wszystkich rzeczy. Dlatego humanizm stał się nie tylko mordercą uwielbienia, ale często wręcz przyczyną bałwochwalstwa.

Wierzę, że przyszedł czas dla kościoła, aby spojrzeć wyżej i aby wyjść z humanistycznej mentalności. Czas uwielbiać Boga w duchu i w prawdzie.

Piotr Płecha